Dawno, dawno temu, kiedy nie było specjalistycznych laboratoriów, badań tomograficznych, rezonansu magnetycznego, praktycznie cała diagnostyka zależała od słuchawek lekarskich i bystrości umysłu wnikliwych obserwatorów przypadłości ludzkich. Niejednokrotnie milowe kroki medycyny w rozpoznawaniu chorób były powiązane z obserwacją pewnych zdarzeń, które „rzuciły się w oczy” lekarzowi lub farmaceucie całkowicie przypadkowo i sposób niezamierzony.
Nazwa cukrzycy, która jest tematem mojego dzisiejszego artykułu– diabetes mellitus – w tłumaczeniu z języka greckiego oznacza „miodowy słodki przepływ”, co wiąże się z praktyką sprawdzania smaku moczu chorego przez dawnych medyków, co było (o zgrozo!) – stosowaną niegdyś metodą badania chorego.
W wszystko zaczęło się od much…
Przez wieki, praktycznie do początku XX wieku, cukrzycę łatwiej było rozpoznać niż leczyć, a znajomość przyczyn tej choroby, która wyniszczała organizm zarówno dzieci jak i dorosłych w ciągu kilku tygodni lub miesięcy, była znikoma. Zaobserwowano jedynie, że chory pacjent nie przyswaja glukozy i wydziela ją w ogromnej ilości z moczem, czemu towarzyszy charakterystyczny zapach zgniłych jabłek, utrata masy ciała, postępujące osłabienie, nadmierne pragnienie, wreszcie śpiączka i śmierć. Niestety, często choroba ta dotyczyła dzieci i młodych dorosłych, dlatego tym bardziej budziła postrach, a jej rozpoznanie wiązało się z wyrokiem.
Nie miano pomysłu, co może być przyczyna tej śmiertelnej choroby.
Pod koniec XIX wieku dwaj niemieccy lekarze (jeden polskiego pochodzenia) zauważyli, że u zdrowych psów, którym usunęli trzustkę, rozwijały się wszystkie znane objawy cukrzycy, a w krótkim czasie po tej traumatycznej operacji czworonogi kończyły życie z objawami śpiączki. Nie myślcie Drodzy Pacjenci, że wówczas ktokolwiek pytał o zgodę na takie doświadczenia. Nikt nikogo nie pytał, żadnych pozwoleń ani zgód nikt nie wymagał. Dodatkowo zaobserwowano, że roje much siadały na moczu operowanych psów, co nie było zjawiskiem typowym. Zbadano wówczas mocz i okazało się, że zawierał on wysokie stężenie glukozy, natomiast we krwi operowanych zwierząt stężenie tego cukru było równie śmiertelnie wysokie. Część zwierzaków umierała z powodu powikłań pooperacyjnych i zakażeń (nie było wówczas jeszcze antybiotyków). Te niestety drastyczne doświadczenia, w świetle dzisiejszych praw zwierząt niedopuszczalne, dostarczyły po raz pierwszy dowodu o wzajemnym powiązaniu pomiędzy trzustką a rozwojem cukrzycy.
Historia odkrycia insuliny, hormonu produkowanego przez wyspecjalizowane komórki w trzustce (tzw. wyspy Langerhansa) odpowiedzialnego za „przyswajanie” niezbędnej dla życia glukozy, to temat na osobny artykuł. Nadmienię tylko, że odkrycie insuliny zapoczątkowało pracę nad leczeniem cukrzycy, prace laboratoriów nad udoskonalaniem cząsteczki tego niezbędnego dla życia hormonu oraz innych leków.
Dlaczego chorujemy na cukrzycę?
Przyczyn jest kilka.
Po pierwsze z powodu całkowitego braku insuliny, gdy choroba zniszczy wyspy Langerhansa. Ten mechanizm najczęściej występuje u dzieci i młodych dorosłych. Chorujemy również dlatego, że mimo, że insulina jest, to nie jest ona w stanie dotrzeć do komórek, gdzie działa, z powodu znacznego otłuszczenia pacjenta (otyłość!). Inne przyczyny cukrzycy są rzadsze, ale coraz częściej ostatnio rozpoznawane, jak na przykład nieprawidłowy łańcuch białkowy insuliny, z którym się rodzimy (taki błąd w budowie, często występuje rodzinnie) lub powolne niszczenie produkowanego hormonu wskutek chorób zapalnych, takich trochę podobnych do „reakcji odrzucania”.
Cukrzyca jest uważana obecnie za chorobę cywilizacyjną i jest od wielu lat pierwszą przyczyną schyłkowej niewydolności nerek i zakwalifikowania pacjenta do leczenia dializami.
Można zadać sobie pytanie, co takiego ta glukoza złego czyni w organizmie, że lekarze tak skrupulatnie rozliczają chorych z pomiarów stężeń tego cukru podczas wizyty w poradni diabetologicznej ale również nefrologicznej.
Odpowiedź jest prosta.
Glukoza to związek chemiczny, sześciowęglowy cukier, dla chemika, jeden z licznych cukrów, ale dla pacjenta źródło życia dla mózgu i tkanek. Brak glukozy- to katastrofa i śmierć mózgu, nadmiar- to powolne niszczenie organizmu. Musi być „akurat”.
W olbrzymim skrócie – nadmiar glukozy powoduje miedzy innymi takie uszkodzenie i zmianę budowy naczyń krwionośnych, przede wszystkim tych najbardziej „ wrażliwych”, czyli o najmniejszej średnicy, że te zamykają się i powodują niedokrwienie narządów, które wcześniej były przez nie ukrwione i odżywione dostatecznie. Dotyczy to naczyń w siatkówce oka, nerkach, sercu, mózgu, w stopach. Stąd chorzy na cukrzycę zapadają o wiele częściej na zawał mięśnia serca, na ślepotę, na niedokrwienie kończyn dolnych (stopa cukrzycowa), na niewydolność nerek, które z czasem uszkodzone „przepuszczają” do moczu duże ilości białka jako skutek przewlekłego postępującego niewyrównania cukrzycy i … uszkadzają się jeszcze bardziej. Wtedy zaczyna się kolejny etap walki o zdrowie chorego, leczenie powikłań, walka o wzrok, o wydolność nerek, aby uchronić chorego przed dializoterapią, kardiolodzy kwalifikują pacjenta do „naprawy” naczyń wieńcowych.
Pacjent cały czas przyjmuje leki, głównie insulinę, a jej rodzaj zależy od wielu czynników, ale też wiele leków wspomagających leczenie powikłań.
Są to różne grupy leków, które np. „zmuszają” wyspy Langerhansa do bardziej wydajnej pracy, powodują zmniejszenie oporności tkanek u osób otyłych na działanie insuliny, wywołują dodatkowe pobudzenie trzustki do pracy poprzez wpływ na pewne hormony wydzielane przez jelita oraz bardzo ważna grupa leków, która powoduje, że nadmiar glukozy jest usuwany przez nerki z moczem. Wydawałoby się, że jest to szkodliwy mechanizm, ale nic bardziej mylnego. Jak to jest zatem możliwe, że objaw choroby, czyli obecność cukru w moczu jest dodatkowo stymulowana w chorobie i ma sprzyjać wyzdrowieniu?
W stanie zdrowia nerki chronią organizm przed utratą glukozy, białek i wielu innych cennych substancji i elektrolitów. Natomiast w cukrzycy glukozy jest tak dużo, że nerka nie jest w stanie poradzić sobie z tym nadmiarem i glukoza przechodzi do moczu. Leki, o których mówię, tzw. flozyny, dodatkowo blokują zwrotne wchłanianie glukozy w nerce, co powoduje, że jest ona przez nerki wydalana, z nią nadmiar wody zgromadzonej w organizmie chorego przewodnionego pacjenta. Jest to działanie chroniące serce, ale również w efekcie nerki przed postępującym uszkodzeniem. Skomplikowane, ale skuteczne. Oczywiście pod warunkiem, że z rozmysłem uświadomimy pacjentowi zasady odżywiania, kontroli prawidłowej masy ciała, ciśnienia tętniczego oraz okresowej kontroli pracy nerek.
Jedna choroba, a tyle problemów, jedna choroba a tyle możliwości leczenia. Dodam – jedna choroba a taki ogrom wiedzy…
A wszystko dzięki naszym kochanym czworonogom i oddam tutaj sprawiedliwość badaczom – dzięki ich wnikliwej obserwacji i żmudnej pracy.
dr n. med. Marzena Janas
Z przyjemnością przedstawiamy artykuł, który powstał przy współpracy z firmą